Z drugiej ręki

Bardzo lubię śledzić pojawiające się na rynku nowinki technologiczne, szczególnie te, które w jakiś sposób wyróżniają się na tle prawie identycznych urządzeń. Raz na jakiś czas robię analizę i staram się wybrać najciekawsze gadżety dla siebie. Kiedyś był to Surface Duo, składany smartfon zaproponowany przez Microsoft, innym razem zachorowałem na Galaxy Folda, ostatnio moją uwagę przyciągnął dość specyficzny notebook Lenovo, który wyposażony został w dwa ekrany i zewnętrzną klawiaturę.  Niestety moje doświadczenie z wyszukiwaniem nowinek jest takie, że zazwyczaj wraz z niespotykaną formą, najczęściej idzie w parze wysoka cena. O ile dość często jestem w stanie uzasadnić drogi zakup zapotrzebowaniem na dużą moc lub dążeniem do poprawnego odwzorowania kolorów, o tyle, w przypadku tych najbardziej nietypowych urządzeń, nie potrafię pogodzić się z "problemami wieku dziecięcego", czy po prostu przeciętnymi osiągami.  Dlatego, chcąc nie chcąc na moim biurku leży mniej więcej zwyczajny laptop, a w mojej kieszeni czai się "zwykły" flagowiec.

Zwykły wcale nie znaczy zły, a ponieważ zdecydowana większość rynku to "zwykłe" urządzenia, jestem przekonany, że każdy znajdzie dla siebie odpowiedni sprzęt w dobrze dobranej półki cenowej. W niepozornej obudowie o standardowej formie clamshell, mogą drzemać potężne podzespoły, które śmiało mogą rzucić wyzwanie niektórym pecetom. Co prawda z drugiej strony, w typowo gamingowej  maszynie, często znajdziemy umierający z gorąca procesor o skutecznie sprzętowo podciętych skrzydłach. Z resztą, dużo łatwiej trafić na tę drugą sytuację, bo spragniony fpsów klient wróci po nowy model, który w "rozsądnej" cenie pozwoli na dodatkowe 15% więcej klatek na sekundę.

Co sezon do sklepów trafiają odświeżone modele o nieznacznie lepszych od poprzedniorocznych odpowiedników osiągach. Co roku temu wydarzeniu towarzyszą głośne kampanie marketingowe, a najmniejsze udoskonalenie urasta do rangi gamechangera. W niektórych kręgach nowy smartfon, czy smartwatch to temat powracający dokładnie co rok,  wymiana notebooka to temat raz na dwa lata (bo przecież one nie są tak wytrzymałe, żeby przeżyły kolejny rok), a nowa karta graficzna jest konieczna do tego, żeby ograć współczesne tytuły w sześćdziesięciu klatkach na nowym ekranie o częstotliwości odświeżania 300Hz.

Wcale nie chcę tutaj piętnować dążenia do możliwie najlepszego doświadczenia, ani karcić tych z Was, którzy mogą sobie pozwolić na zakup najdroższych gadżetów. Moje przemyślenia dotyczą raczej sprzętu, który po takim corocznym odświeżeniu pozostaje: o szufladach pełnych "starych" telefonów, o stertach laptopów, które spoczywają w szafie po wymianie na nowy model i wreszcie o GoPro, które kupione na wakacje przeleżało w nierozpakowanej walizce, aż spuchła w nim bateria. Sam nie jestem bez winy, bo nieustannie poluję na nowinki i siłą rzeczy zapełniam szafę nieużywaną technologią.

Od jakiegoś czasu równie gorliwie śledzę serwisy aukcyjne w poszukiwaniu używanych sprzętów (a może nawet bardziej, bo tu ceny są dużo bardziej przystępne). Znalazłem w ten sposób mojego podręcznego notebooka, kosztował grosze, a po zainstalowaniu na nim lekkostrawnej dystrybucji Linuxa, działał lepiej, niż nowe laptopy z średniej półki cenowej. Używałem go przez 2 lata studiów i pewnie nadal bym go używał, gdyby nie kolejny okazyjny zakup sprzed kilku dni. Oczywiście, kupowanie urządzeń z drugiej ręki wiąże się z pewnym ryzykiem i wymaga posiadania nieco wiedzy na temat podzespołów i możliwości ewentualnego upgrade'u, ale jestem przekonany, że w ten sposób nie tylko zdobyłem cenną wiedzę z zakresu serwisowania swojego komputera (od jakiegoś czasu grzebanie w bebechach laptopa i wymiana podzespołów jest dla mnie równie bezproblemowa, jak w przypadku pecetów), ale też przysłużyłem się zmniejszeniu ilości elektroniki, która zwyczajnie trafia na śmietnik. Nie wspomnę tu nawet to więzi, jaką zbudowałem z moim komputerem (aż łezka się zakręciła w oku, kiedy podjąłem decyzję o wymianie).

Równocześnie sam staram się puszczać w obieg urządzenia, z których już nie korzystam, począwszy od wspomnianego wcześniej komputera, który towarzyszył mi przez ostatnie lata studiów, poprzez różne sprzęty, które zwyczajnie zbierają kurz w domu. Kilka dni temu leciwy już ThinkPad x131 z Linuxem na pokładzie, znalazł nowego właściciela poprzez jeden z serwisów sprzedażowych. Jestem pewien, że to lepszy los niż elektrośmieci.

W tym momencie może paść pytanie, dlaczego nie zdecydowałem się na oddawanie sprzętów za darmo. W mojej opinii odpowiedź jest bardzo prosta: za łatwo odbieramy wartość produktom codziennego użytku i nadajemy im etykietkę śmieci, przez co tym łatwiej jest się ich pozbyć.  Sprzedając stary komputer wysyłam sygnał, że to nie jest szukanie okrężnej drogi do śmietnika.

W najbliższym czasie planuję wystawić jeszcze kilka innych sprzętów i szczerze mam nadzieję, że ta praktyka stanie się równie popularna jak puszczanie w obieg ubrań z dna szafy za pomocą Vinted.